RECENZJA SPEKTAKLU „FRAU BLUSH” / HOTELOKO MOVEMENT MAKERS / GABRIELA BOŃCZYK

Gabriela Bończyk / Cebule i tancerz

Frau to po niemiecku kobieta. Pani. Blush, w języku angielskim z kolei, oznacza rumieniec. Rumieniec, kwiat, lica, rumienić się, czerwienić, płonąć, zawstydzić, przyznawać ze wstydem. Reakcje, które kulturowo uważane są za bardzo kobiece. Spektakl frau blush wydaje się więc jasny. Kobieta i wstyd, lęk, poniżenie, obnażenie.

A jednak, nie do końca. W opisie swojego dzieła Agata Życzkowska podaje jeszcze więcej tłumaczeń słowa blush, jakby chcąc otworzyć nas na obecną w spektaklu wielowymiarowość. Wielowymiarowość kobiecości, ucieleśnianą przez jedną i tę samą istotę. Kobietę właśnie.

Zadziwiające jest, jak wiele odpowiedzi pada na pytanie, czym ta kobiecość jest. Pięknym wyglądem? Kojącym uśmiechem? Macierzyństwem? Poczuciem własnej wartości? Siłą wewnętrzną, umiejętnością korzystania z wrodzonej mądrości? frau blush porusza wszystkie te aspekty. Nie opowiada jednej historii. Jest zbiorem intymnych opowiadań o kobietach, gdzie narrację tworzy zarówno troje performerów na scenie, jak i przybyli na spektakl goście wraz z bohaterami pojawiającymi się w projekcjach wideo. Artyści nie kreują spektaklu tańca współczesnego. Tworzą otwartą przestrzeń dialogu, gdzie oprócz wyreżyserowanej sztuki, głos mają wszyscy obecni. Skonstruowany przez nich świat, pomimo zamknięcia w czterech ścianach sceny i widowni, jest prawdziwy. Opiera się na autentycznych przeżyciach, przemyśleniach, badaniach i reakcjach. Wraz z ciszą zalegającą na widowni w czasie trwania dzieła, wraz z głośną muzyką zakłócającą normalny odbiór rzeczywistości. Dotyka sfer, które leżą uśpione w naszych ciałach i sercach, a które podświadomie pielęgnujemy. Dotyka istoty naszego funkcjonowania jako mężczyzny i kobiety. Jako ludzi poruszających się we wciąż niezgłębionym świecie.

Performans Agaty Życzkowskiej przełamuje wiele barier. Głównie tych pomiędzy twórcą a odbiorcą. Już na samym początku, kiedy to reżyserka wita się z gośćmi przed wejściem na salę spektaklową i osobiście zaprasza ich po kolei do środka, daje znać, że ważny jest dla niej każdy człowiek, każda jednostka. To, co ma do powiedzenia, co myśli na dany temat. Sama Życzkowska przyjmuje taką postawę. Bez skrupułów dzieli się z widzami swoją osobą, opowiada o tym, co robi, jaka jest, co posiada, czego nie, co wprawia ją w określony nastrój. Nie robi tego pretensjonalnie. Sprawia wrażenie, jakby w ten sposób zapraszała nas do rozmowy. Do otworzenia się i bycia aktywną częścią widowiska. W trakcie spektaklu daje nam ku temu okazję. Dosłownie wychodzi – z mikrofonem – naprzeciw. Najpierw sondując widownię z bezpiecznej odległości, później wręcz podtykając gościom mikrofon pod usta. Zabieg bardzo ryzykowny – pytania zawsze mogą pozostać pytaniami bez odpowiedzi – ale jednocześnie odważny i zdecydowanie niepowszedni. Odbiorcy mogą czuć się atakowani. Mogą czuć niechęć do przedłużającego się procesu odpytywania każdego siedzącego na sali. Mogą też odebrać zaproszenie do dyskusji z otwartymi ramionami. Performerka wydaje się przygotowana na każdą okoliczność. Bije od niej autentyzm – gdy w zniecierpliwieniu oczekuje, aż ktoś zabierze głos, i gdy, przechodząc pomiędzy rzędami foteli, powoli skupia swój wzrok na pytanych widzach. A potem, gdy, wzruszona, opowiada o najbliższych jej osobach swojej płci. I tańczy, tańczy tak, jak umie, w pięknej cekinowej sukience, do pięknej bluesowej muzyki. Sama, na środku wielkiej sceny, zasłanej niezliczoną ilością główek cebuli, ze światłami oświetlającymi jej piękną sylwetkę. Piękną, bo naturalną. Agata Życzkowska nie ukrywa w tym momencie nic. Oddaje się nam cała, taka, jaka jest. Gra najlepszą z ról. Gra siebie.

Z kolei Katarzyna Kafel i Wojciech Grudziński wykazują we frau blush zupełnie inną postawę. Tancerze wchodzą na bardziej abstrakcyjny poziom mówienia o sytuacji kobiet, wykorzystując do tego język tańca współczesnego. Swoim ruchem Kafel jakby starała się rozwikłać skrytą kobiecą naturę, istotę, jej fizyczność i psychikę. Przełamuje bariery, podobnie jak Agata Życzkowska, jednak to przełamywanie ma wymiar bardziej cielesny. Obnaża przed nami swoje ciało, otwiera się, jest bezbronna. Tancerka staje się kobietą w agonii, kobietą pogrążoną w myślach, kobietą nieobecną, zamkniętą w swoim świecie. Jej ciałem targają konwulsje, szybkie, ale też powolne; przechodzą przez nią fale energii. Zbliża się do nas, niweczy niewidzialny mur dzielący scenę od widowni. Tańczy na stopniach, przy ścianach, pomiędzy rzędami foteli. Nie zaprasza nas do swojego świata, jak Życzkowska; Kafel pozostaje w nim sama. Ale jej bliskość sprawia, że bardziej intensywnie zastanawiamy się, co nią targa. Co przeżywa kobieta, która jest obok nas? Co chce nam zakomunikować? Dlaczego milczy, skoro poprzednia mówiła? Katarzyna Kafel idzie własną drogą, eksploruje świat prawie wyłącznie w pojedynkę. Ukazuje wyobcowanie kobiecych emocji, zamknięcie ich w pięknym żeńskim ciele, ciele, które stanowi wręcz barierę pomiędzy kobietą a otoczeniem.

Pierwiastek męski w sztuce o płci pięknej wprowadza z kolei poczucie opanowania, balansu. Wojciech Grudziński powoli eksploruje zakamarki kobiecego ciała ukryte w symbolicznej formie cebuli, stara się je badać, otworzyć, rozgryźć. W początkowej i końcowej części spektaklu decyduje się w końcu na przedstawianie faktów. Najpierw ze swojego życia, potem – z zawodowego życia tancerek. Jako mężczyzna oddaje swoją uprzywilejowaną pozycję i mówi głosem kobiety – przytacza fragmenty badań nad sytuacją kobiet w balecie, przeprowadzonych przez Emilię Cholewicką. Razem z nim przechodzimy przez żeńskie etapy kształcenia baletowego i baletowej kariery, poznajemy problemy, które pojawiają się na drodze artystek, badamy szklany sufit, który niezmiennie oczekuje te z nich, które wspięły się na szczyt. Performer otwiera nam oczy na zupełnie inny wymiar bycia kobietą. Ten złożony z czyhającej na panie niesprawiedliwości, stereotypów, trudności w realizowaniu swoich marzeń. Niezrozumienia, niedocenienia, braku wpływu. Oparcie się przez Grudzińskiego w swoim monologu na autentycznych badaniach i doświadczeniach potęguje siłę myśli, które kłębią się w naszych głowach: patriarchat. Nic się nie zmieniło. Kobiet w tańcu jest za dużo, aby jednostka mogła coś znaczyć. Słowa tancerza ilustrowane są wykonywanymi przez niego ruchami: prostymi, niby niedbałymi, niewyrafinowanymi. Ukazującymi tancerza w sercu dominacji ilościowej tancerek na światowej scenie. Dominacji, która stała się ich zgubą.

Czy taki ma być jednak ostateczny wydźwięk frau blush? Że kobieta, pomimo tego, że sama ze sobą potrafi czuć się dobrze, to płeć słabsza, gorsza i niedoceniana? O tak skomplikowanej naturze, że nie można jej rozwikłać? Nawet jeśli wkład Katarzyny Kafel i Wojciecha Grudzińskiego demaskuje nieco ciemniejszą stronę kobiecej egzystencji, Agata Życzkowska udowadnia, że w płci pięknej tkwi wewnętrzna siła, która wręcz domaga się wykorzystania. Która sprawia, że jesteśmy niezwyciężone i bezsprzecznie piękne. Tylko musimy to na własne oczy zobaczyć i w to uwierzyć. A mężczyźni? Niech myślą, co chcą. Zgodnie z wypowiedzią jednego z filmowanych gości płci męskiej, i tak to oni mają w życiu trudniej.

Fot. Marta Ankiersztejn

frau blush

Koncepcja / reżyseria / dramaturgia / wideo: Agata Życzkowska

Choreografia: Wojciech Grudziński

Współpraca choreograficzna: Magdalena Przybysz

Wykonanie: HOTELOKO movement makers: Wojciech Grudziński, Katarzyna Kafel, Agata Życzkowska

W spektaklu wykorzystano fragment tekstu Emilii Cholewickiej, „Balet jest kobietą”. Rola płci w edukacji tanecznej i na rynku tańca. Perspektywa stolicy w kontekście ogólnopolskim (w: Taniec w Warszawie – społeczeństwo, edukacja, kultura. Wydawnictwo pokonferencyjne Centrum Sztuki Tańca w Warszawie 2018, red. Hanna Raszewska-Kursa, Fundacja Artystyczna PERFORM, Fundacja Rozwoju Teatru ‘NOWA FALA’, Warszawa 2018, w przygotowaniu).

Produkcja: Fundacja Rozwoju Teatru „NOWA FALA” / HOTELOKO movement makers

Premiera 8.10.2018 w ramach programu Centrum Sztuki Tańca w Warszawie, w Domu Kultury Kadr (sala Broadway).